Musimy z tym żyć…
To, co wydarzyło się na hali wystawowej Międzynarodowych Targów Katowickich mogło wydarzyć się w jakiejkolwiek innej. Mogło się też wydarzyć w tej właśnie, ale przy zupełnie innej okazji. Wydarzyło się nam… To odbywająca się tu nasza impreza została tak tragicznie przerwana. To my ponieśliśmy bolesne i niepowetowane straty. To nas, polskich hodowców gołębi pocztowych oraz działających na rzecz naszego środowiska przedsiębiorców i handlowców ślepy los wybrał na ofiary. To nas przede wszystkim pogrążył w dominującym bólu i okrył ciężką żałobą…
A przecież miało być święto! Jak co roku o tej porze. Bo swoistym świętem tego naszego środowiska jest przecież każda Ogólnopolska Wystawa. Świętem tych kilkunastu, którzy przyjeżdżają odebrać – przy owacji tłumu kolegów z całej Polski – tak zasłużone laury za odniesione w ostatnim sezonie sukcesy, i tych setek, którzy jak najsłuszniej chwalą się swymi ptakami, tak wysoko cenionymi przez naszych sędziów, że wyznaczyli im miejsca w reprezentacji okręgów. Ale jest też prawdziwym świętem i tych „zwykłych” hodowców i miłośników gołębi pocztowych, którzy tysiącami odwiedzają naszą Wystawę, by nacieszyć oczy pięknem swych ulubieńców, a serce – przyjacielskimi, wylewnymi pogawędkami z kolegami z całego kraju, rozmowami, prowadzonymi godzinami przy piwie, a nierzadko i czymś mocniejszym…
„Chciałbym, abyśmy wszyscy i tę kolejną 56. Wystawę, potraktowali tak, jak każdą poprzednią – jako nasze, wszystkich polskich hodowców, wielkie święto” – napisaliśmy we wstępie do katalogu tej Wystawy. A zaraz potem: „Cieszymy się tym bardziej, że mogło do niego w tym roku nie dojść!”. Wszystkim dobrze wiadomo, dlaczego mogło nie dojść. Wiele energii i wysiłku włożyliśmy, by jednak doszło… Teraz tu i ówdzie słyszymy: jaka szkoda, ze te starania się powiodły! Rzeczywiście! Nie byłoby wtedy tej strasznej tragedii. Tragedii, jakiej dotychczas nie odnotowały nigdy jeszcze annały światowego ruchu gołębiarstwa sportowego. Ale któż mógł to przewidzieć? Kto z nas jest w stanie powiedzieć, co będzie za następne 5 minut?
Miało by radosne święto… – I było – przez piątkowe popołudnie oraz w sobotę aż do tej feralnej godziny 17.15, gdy w ciągu kilkudziesięciu sekund zawalił nam się nie tylko dach, pod którym gościliśmy, ale i świat cały, i z euforii, z nastroju świątecznego pikniku spadliśmy na samo dno bólu i rozpaczy… Wszyscy obecni w tej hali to, czego wówczas doznali – będą już nosić w sobie jak wielki ciężar do końca życia: ten strach, to przerażenie, te jęki i krzyki rannych, nie mogących się uwolnić spod spadłego na nich żelastwa. Mówimy tu o tych, którzy z mniejszym czy większym trudem jakoś zdołali się wydostać spod rumowiska – samodzielnie bądź z pomocą kolegów. A co przeżyli ci, którzy – lżej lub ciężej ranni – czekali na ratunek w ciemnościach i na dużym mrozie nieraz kilka godzin? A najbliżsi tych, których zabrała śmierć? Wyobraźni nie starcza, nie tylko słów…
Trzeba przy tym powiedzieć, że poszkodowanych, czy wręcz okaleczonych przez tę tragedię jest znacznie więcej, niż wynikałoby to z oficjalnego spisu ofiar śmiertelnych i rannych. To poszkodowani i okaleczeni psychicznie. Bo przecież i wszyscy ci, którzy dwie godziny, godzinę, kwadrans wcześniej opuścili Wystawę, spiesząc się do swoich dalekich domów, też mają dziś świadomość, że otarli się o śmierć.
Katastrofę uznano zgodnie za jedną z największych w naszym kraju w ostatnich kilkudziesięciu latach. Prezydent Rzeczypospolitej ogłosił trzydniową żałobę narodową. I żałoba była, prawdziwa, wielka narodowa żałoba. Widać to było, w całym kraju i na każdym miejscu, zwłaszcza zaś we wszystkich mediach. Nastrój tych chwil wielu komentatorów kojarzyło wprost z atmosferą, jaka panowała w Polsce w ostatnich dniach życia oraz po śmierci naszego wielkiego Rodaka, Papieża Jana Pawła II. Może jest w tym porównaniu pewna przesada, ale naprawdę było wiele podobieństw! To samo trwożne wyczekiwanie milionów ludzi przed telewizorami i radioodbiornikami na kolejne komunikaty, ten sam dominujący smutek, ta sama powszechna solidarność z cierpiącymi, te nabożeństwa i modlitwy, i to tak charakterystyczne powszechne otwarcie się ludzi na bliźnich… A poza tym owa chęć niesienia jakiejkolwiek pomocy potrzebującym, spontaniczne zbiórki pieniędzy, oddawanie krwi… W bólu i współczuciu z ofiarami naszej tragedii zjednoczył się znowu, jak wtedy, kilka miesięcy temu cały nasz naród. Czuliśmy oparcie. Było nam lżej. Mamy nadzieję, że i rodzinom ofiar…
Pisząc o tej strasznej katastrofie z perspektywy trzech tygodni po, nie sposób nie podkreślić ofiarności i heroizmu, z jakimi przez kilkadziesiąt godzin w mroźnym chłodzie, często z narażeniem własnego życia, pracowało blisko półtora tysiąca ratowników: strażaków, ratowników górniczych, lekarzy i pielęgniarek, żołnierzy Żandarmerii Wojskowej, policjantów. Dzięki telewizyjnym szczegółowym relacjom na bieżąco podziwialiśmy ich profesjonalizm i sprawność. Dziś wiemy już na pewno, że im zawdzięczamy to, iż na katastrofa w liczbie ofiar śmiertelnych nie przybrała większych rozmiarów. A mogła…
Było wtedy i jest nam dziś lżej, bo był przy nas i z nami – nawet dosłownie! – także Prezydent Rzeczypospolitej oraz Premier Rządu i jego kilku ministrów. Byli posłowie i senatorowie, były wszystkie organizacje charytatywne, a kondolencje i wyrazy współczucia i zapewnienie o swojej solidarności z nami nadesłało tysiące zwykłych ludzi. Nadesłali je też przywódcy wielu państw, bądź ich dyplomatyczni przedstawiciele. Nie zapomniały o nas też bratnie organizacje, związki i federacje gołębiarskie z Europy, Ameryki i Azji…
Wszystkim z całego serca dziękujemy!
Stało się. I musimy z tym żyć, choć tak ciężko. I trochę inaczej już patrzymy na ten nasz dookolny świat. Więcej w nas goryczy i niepewności. Bo w toku tych tragicznych chwil doświadczyliśmy wszyscy namacalnie i dominująco tego, co nazywa się kruchością życia. I niepewnością losu. To pozostaje na zawsze. Musimy żyć bez naszych kilkudziesięciu kolegów i przyjaciół. Osierocili rodziny, ale i nas wszystkich… Cześć ich pamięci! Niech spoczywają w pokoju! Będą żyć już tylko w naszej wdzięcznej pamięci…
Ale z tym wszystkim – będziemy chyba nadal robić swoje. Pamiętając zawsze o tym, co się stało, będziemy nadal oddawać się temu naszemu pięknemu hobby, będziemy hodować i lotować gołębie, będziemy nadal czerpać radość z ich piękna i mądrości. I z ich sukcesów. takie jest życie…
I jeszcze jedno. Nieoczekiwaną zgoła konsekwencją strasznej tragedii, jaka nas dotknęła, stała się… nagła popularność gołębi pocztowych i ich hodowców w Polsce. „Odkryli” nas oto, przy okazji niejako, politycy i najwybitniejsi publicyści, nie mówiąc już o zwykłych dziennikarzach, ba – mówiła o nas i mówi „cała Polska”. Nie było pisma, radiostacji, stacji TV, w których by o nas nie napisano, w których by nie prezentowano hodowców – „wielkich” i „ małych”. Staliśmy się przypadkowymi, co prawda, ale jednak bohaterami dnia, bohaterami „czołówek” we wszystkich polskich mediach. Sporo mówiono o nas także za granicą. I choć chętnie zrezygnowalibyśmy natychmiast z tej mimowolnej popularności i zgodzili się, by nadal nikt o nas nic nie wiedział, byle tylko można odwołać to, co się zdarzyło, to przecież mamy mimo wszystko i chwilę satysfakcji. Bo jak jej nie mieć, gdy słyszy się tylekroć w najważniejszych programach publicystycznych telewizji i radia, gdy czyta się w czołowych polskich czasopismach, jak wysoko ceni się nasze hobby i nasze środowisko. Za co? Wszyscy powtarzają to samo: za ten nasz intymny kontakt z naturą, za pasję, za bezinteresowność w jej uprawianiu, za szlachetność we współzawodniczeniu z sobą i niebywałą środowiskową solidarność, wreszcie za to, że pokazujemy, iż hodowla gołębi pocztowych i uczestniczenie w ich lotach konkursowych może być i jest dla człowieka ważnym źródłem głębokich przeżyć duchowych.
My o głębokiej wartości dla nas samych tego, co robimy, wiedzieliśmy zawsze. Stąd przecież tyle trudu, czasu i pieniędzy, jakie na realizowanie swojej pasji wydajemy. teraz dostrzegły to miliony. Dobrze oczywiście, że nas i to, co robimy, dostrzeżono i niejako doceniono. Jedna tylko mała wątpliwość: czy aby wszyscy zasłużyliśmy sobie na te tak szczodrze skierowane pod naszym adresem pochwały? Czy wszyscy do nich dorośliśmy?
Jan Kawaler
Prezydent PZHGP
Stanisław Gawor
Redaktor Naczelny „Hodowcy”